Nie mogliśmy mieć dzieci [ŚWIADECTWO]

Zanim usiadłam do spisania tych kilku słów,upewniłam się czy moje dwie córki śpią spokojnie za ścianą, okryte swoimi kołderkami. Usiadłam na chwilę na brzegu ich łóżeczek i pozwoliłam sobie na minutę nieskrępowanego uwielbienia Boga i zachwytu nad obecnością tych niezwykłych dwulatek w naszym życiu.

Ich życie jest cudem, tak jak cudem jest to, że są w naszej rodzinie, że to akurat ja mogę teraz być ich mamą, a mój mąż – ukochanym, wytęsknionym tatą, do którego obie codziennie biegną się tulić.

Historia naszego małżeństwa i rodziny, jaką chcieliśmy u progu naszego wspólnego życia założyć, przypomina zapewne wiele innych historii ludzi kochających Boga i chcących przeżyć z Nim swoje życie.

Poznaliśmy się z Pawłem w trakcie studiów, w duszpasterstwie akademickim u jezuitów. Ja byłam na drugim roku, Paweł już na ostatniej prostej przed obroną pracy magisterskiej. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia, po dwóch latach bycia razem zaręczyliśmy się, a rok później przed Bogiem i Kościołem ślubowaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską.

Kiedy w trakcie ceremonii padało pytanie: “Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?” – patrzyliśmy sobie w oczy i, wyobrażając sobie gromadkę dzieci, którym damy życie, z wielką radością powiedzieliśmy: “Chcemy”.

Jednak kiedy zaczęliśmy się starać o powiększenie rodziny – okazało się, że są problemy. Na początku wszyscy, włącznie z lekarzami, uspokajali nas mówiąc, że mamy jeszcze czas, jesteśmy młodzi, obecnie z uwagi na różne choroby cywilizacyjne poczęcie dziecka odsuwa się w czasie itp…

Mijały jednak miesiące, miesiące zamieniły się w lata, aż zaczęliśmy szukać przyczyn naszej niepłodności, wykonując przeróżne badania. I z każdym kolejnym wynikiem umierała jakaś cząstka naszej nadziei – przyczyny okazały się złożone, i to zarówno po mojej, jak i Pawła stronie.

Był to dla nas niezwykle trudny, bolesny czas. Z jednej strony wielu lekarzy proponowało nam rozwiązania niezgodne z naszym sumieniem, traktując nas bardzo rutynowo i przedmiotowo, bez odrobiny zrozumienia dla naszej decyzji.

Z drugiej, wśród rodziny i znajomych pojawiały się co jakiś czas pytania o potomstwo, albo – co gorsza – tyrady na temat tego, jak to w dzisiejszym świecie dla młodych liczy się przede wszystkim kasa i kariera, a nie rodzina. A my wewnętrznie umieraliśmy…

Był czas, kiedy nie mogłam patrzeć na koleżanki w ciąży albo matki z noworodkami, bo było to dla mnie zbyt trudne. W tym wszystkim pojawiały się, szczególnie u mnie, momenty wściekłości na Boga. Jak to się mogło stać?! Dlaczego my?

Przecież chcemy hojnie odpowiedzieć na Jego wezwanie do płodności, do posiadania dużej i kochającej rodziny. W Nim zakorzenione od początku było nasze powołanie, Jego mocą udzieliliśmy sobie sakramentu małżeństwa, więc DLACZEGO ON NAM TO TERAZ ROBI? Dlaczego nie jesteśmy warci cudu?

Myślę, że wiele par borykających się z problemem niepłodności mogłoby dopisać tu jeszcze szereg innych pytań, które przez łzy zadawane są w takiej sytuacji Bogu. Nie mieliśmy wątpliwości, że pragnienie rodzicielstwa mamy od Niego. Dlaczego więc pozostawało ono niewypełnione?

Czas mijał, a my modląc się – próbowaliśmy znaleźć sposób na to, jak odpowiedzieć na Boże wezwanie. W tej intencji poszliśmy na pielgrzymkę do Santiago de Compostela i prosiliśmy o cud.

Ponieważ poczęcie dziecka w naszym przypadku nie jest w stu procentach wykluczone, rozpoczęliśmy obserwację wg metod naprotechnologii. Jeździliśmy do Białegostoku do lekarza, który sprowadził tę metodę do Polski, bo wiedzieliśmy, że pomógł dwóm znajomym parom. Jednak w czasie, kiedy miało się rozpocząć zasadnicze leczenie – ja zaczęłam przewlekle chorować.

Uniemożliwiało to jakiekolwiek procedury medyczne, którym miałam zostać poddana, więc nasze działania zostały wstrzymane. I to właśnie wtedy przypomniało nam się, że przecież już przed ślubem rozmawialiśmy o tym, że w przypadku problemów z zajściem w ciążę – bierzemy też pod uwagę adopcję. Dziś wiem, że myśl tę ożywił w naszych umysłach i sercach Duch Święty. A my? My podjęliśmy z Nim dialog…

Wynikiem tego dialogu była wizyta w Katolickim Ośrodku Adopcyjnym. Pierwszy raz zjawiliśmy się tam dwa lata temu. Dzisiaj śmieję się, że nasze córki kończyły wtedy 4 tygodnie i nasi Aniołowie Stróże duchowym kuksańcem dali sygnał, że czas brać się do roboty. Podczas rozmowy, jaką tam odbyliśmy, opowiedziano nam o procedurze adopcyjnej, o jej przebiegu i szacunkowym czasie oczekiwania na poznanie dzieci.

Przez kolejne kilka miesięcy przyglądaliśmy się temu, co w nas się rodzi – konfrontowaliśmy się z wieloma pytaniami i pytaliśmy też Boga, czy to jest nasza droga. Choć rozmawialiśmy o tym przed ślubem i ten krok był dla nas w pewnym sensie naturalny – mieliśmy w sercu różne wątpliwości. Z perspektywy widzę, że był to czas oczyszczania się naszych motywacji i rezygnacji z kontroli nad tym, jak urodzą się nasze dzieci. Badania, diagnoza, lekarze, nawet naprotechnologia (obiektywnie dobra i etyczna) – dla nas była urządzaniem naszej rodziny według własnego pomysłu. A przecież na początku chcieliśmy, aby to Bóg pomagał nam urządzać nasze życie, bo to On wie, co dla nas dobre. Gdyby nie rozeznawanie, pewnie nie zauważylibyśmy tego i brnęlibyśmy dalej w duchowo bezowocną drogę.
W miarę postępu procedury adopcyjnej rosło w nas przekonanie, że tu rzeczywiście kryje się zaproszenie Boże.

W naszym przypadku kolejne etapy miały miejsce co 2-3 miesiące, więc nie ustawaliśmy w patrzeniu w nasze serca, w których Bóg dotykał pragnień i objawiał nam prawdę o tym, że dzieci rodzą się rodzicom nie tylko z ciała, ale przede wszystkim z serca. I w Nim możemy być rodzicami, choć fizycznie nie urodzimy naszych dzieci. Wiele razy pytałam Go, jak to się stanie, jak to możliwe – i nie do końca potrafiłam sobie to wyobrazić.

Dziś to wiem, bo doświadczam tego każdego dnia, coraz mocniej kochając moje córki. Chociaż znamy się dwa miesiące – patrząc na nie czuję i wiem, że w moim i Pawła sercu były “od zawsze”. Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy z ust pracownicy Ośrodka padło zdanie: “Chcemy zaproponować wam poznanie dzieci, są to siostry bliźniaczki. Mają dwa latka. Jaka jest wasza decyzja?”. Nie zapomnę też pierwszego spotkania, pierwszego przyjścia na moje kolana, pierwszej zabawy, uśmiechu, buziaka. Jak każda mama…

Rodzicielstwo adopcyjne jest pod wieloma względami inne, a pod równie wieloma – takie samo jak rodzicielstwo biologiczne. Inna jest droga przyjścia na świat i początkowe problemy, ale takie same są nieprzespane noce i radość z zabawy z dzieckiem.

Myślę, że w sytuacji niepłodności warto pytać Boga, czy to przypadkiem nie moja droga. I pytać wielokrotnie, a nie jeden raz. Wielokrotnie, bo stawka jest wysoka: wypełnienie twojego powołania do bycia rodzicem i czyjegoś powołania do bycia twoim dzieckiem – i to bycia dzieckiem kochanym! Ryzykujesz wiele, to prawda. Ryzykujesz, że odnajdziesz szczęście, spełnienie i miłość, która przewyższy twoje najśmielsze oczekiwania. Ryzykujesz wzruszenie, kiedy trzymasz w ramionach swojego malucha, który ufnie woła: “mamo”, “tato”. Ryzykujesz, że pokochasz bez granic…

Pamiętaj, że nigdy nie ryzykujesz sam. Zawsze jest przy tobie Bóg, który cię wspiera i posyła Ducha Świętego. Kiedy patrzę na nasze córki – moje myśli biegną ku Niemu i jedno wiem na pewno: warto zaryzykować.

*  *  *

Aby uzyskać informacje dotyczące procedury adopcyjnej lub po prostu porozmawiać o rodzicielstwie – można skontaktować się z którymś z Katolickich Ośrodków Adopcyjnych przez stronę: www.adopcja.net

Źródło: http://www.deon.pl/

komentarze zostały wyłączone